wtorek, 17 maja 2016

I Dycha Gryfa


Przed ciążą biegałam. Może nie regularnie, ale udało mi się popełnić trzy półmaratony. I to byłoby na tyle. Żadnych piątek, dyszek. Po co. Jednak kiedy zostajesz mamą i chcąc nie chcąc słowo odpowiedzialność pojawia się znacznie częściej w Twoim życiu, musisz się na te cholerne piątki i dyszki zdecydować - szczególnie kiedy w planach masz coś więcej niż półmaraton, ale o tym kiedy indziej. W sobotę zadebiutowałam w biegu na 10 km. I nie zapomnę go do końca życia.
Dzień przed.
Po raz pierwszy w życiu zrobiłam bataty. Dupy nie urwało, ale jaka kucharka takie jedzenie. W każdym poradniku biegacza znajdzie się punkt "przed startem w zawodach nie jedz niczego nowego bo nie wiadomo jak zareaguje Twój żołądek". Niby wiesz, a i tak żresz. Dwie porcje, bo mężowi nie zasmakowało wcale.

Piątek godzina 21.00.
Kładę się spać. Jak nigdy o tej porze. Nawet Piotrek wyczuł, że coś się święci, bo normalnie o tej godzinie jest w pełni sił i próbuje wojować. Coś ciężko mi na żołądku. Trzeba było nie jeść tych batatów.

Sobota godzina 3.00 
Jeszcze nie zasnęłam. Piotrek jednak ma mój ważny start w głębokim poważaniu, bo co jakiś czas się budzi. A ja nie mogę zasnąć. Denerwuję się co najmniej jakby to był finał Igrzysk Olimpijskich.

Sobota godzina 3.30
Nadal nie śpię.

Sobota godzina 7.00
Dzwoni budzik. Już??? Ledwo co zdążyłam zasnąć. Piotrek śpi, dobrze, zdążę ze spokojem się przyszykować.

Sobota godzina 7.05
Jednak się już obudził. 

Sobota godzina 8.15
Wyjeżdżam spóźniona. Do tego zapomniałam pulsometru. Trudno będę biec "w ciemno".

Sobota godzina 8.40
 Mam już pakiet, numer startowy 106. Coś mało ludzi. Chyba jednak za wcześnie przyjechałam.

Sobota godzina 9.30
W toalecie byłam z 5 razy. Chyba strach i przerażenie miałam wymalowane na twarzy, bo podeszła do mnie pani Hannelore (co za oryginalne imię) i zaczęła dodawać otuchy. Od razu zrobiło się raźniej.

Sobota godzina 9.50
Hannelore ma 58 lat. Zaczęła biegać 6 lat temu. Dziś chciałaby mieć czas w okolicach 53 minut (no to ja też), biec razem zawsze raźniej.

Sobota godzina 10.00
Start. Nagle trasa zwęziła się i ktoś się przewrócił, wszyscy stanęli, normalnie jak w korku. Twardo biegnę obok Hannelore, dobra jest skubana. Między 2 a 3 km zaczyna mi uciekać. Biegnę swoim tempem, już sama. Nie cisnę jak dzika kuna, raczej jak dziki wieprz. Czuję, że twarz mam koloru buraczanego, do tego sapie jak pies. Ale inni też sapią, a przeważnie i tak mają słuchawki w uszach, to i tak mojego sapania nie słyszą. W połowie drogi mam czas 27,30 min. Przaśnie. Po 6 km już nie cisnę, raczej ledwo się toczę. Panowie mnie wyprzedzają. Zostawię sobie siły na finisz :D. Ok. 8 km znów mam na horyzoncie Hannelore. Dopadnę ją. W końcu jest ode mnie 2 razy starsza!

Sobota godzina 10.56.05
Meta. Nie dopadłam Hannelore. Finiszować zamiast km przed metą zaczęłam dopiero jakieś 30 metrów. Hannelore jest 2 w swojej kategorii wiekowej i 10 wśród kobiet, już dostała sms z wynikiem. Ja swój telefon zostawiłam w depozycie. Wiem tyle, że ja jestem 11. Zaraz padnę na ryj. Czas słaby, chciałam lepiej. 

Sobota godzina 11.30
Ale jaja. Jestem 3 w swojej kategorii (K19). Dostanę puchar. Cieszę się jak dziecko. Dobrze, że nie jestem rok starsza, bo w K30 mogłabym co najwyżej się o podium smyrnąć. Wpierdzieliłam darmową drożdżówkę i wyżłopałam piwko z sokiem (gratisowe dla każdego startującego). Żyć nie umierać.



Jakie morały wyciągnęłam z tego biegu?

Do każdego dystansu trzeba mieć szacunek. Czy to 10 km czy 21 km. 
Nigdy nie jest za późno na bieganie. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz wystartuję wspólnie z Hannelore. Tylko następnym razem mam zamiar wygrać ;) A żeby być szczerą, nigdy nie spotkałam tak pozytywnie zakręconej babki po 50-tce. Mam nadzieję, że kiedyś też taka będę. A nie siać smęty i narzekać na wszystko i wszystkich.

15 komentarzy:

  1. Bieganie to jedna z nielicznych aktywności fizycznych, która mnie nie nudzi, dlatego przez większą część życia sobie biegam, ale nigdy nie startowałam w zorganizowanym biegu - po prostu brzez brak systematyczności trudno jest mi osiągnąć progres. Pobiegam dwa miesiące, potem coś wytrąca mnie z rytmu,znów nie biegam kilka tygodni, a potem od nowa się przyzwyczajam. Dlatego zawsze sobie mówię, że biegam dla siebie, biegam, bo lubię. Ostatnio kolega pokazał mi zdjęcie swojego przedpokoju - całe w trofeach z różnych biegów. Aż zachłysnęłam się z wrażenia i poczulam łaskotanie w brzuchu. Dlaczego muszę być takim leniuchem???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed półmaratonami też nie biegałam regularnie. Tak na prawdę od stycznia dopiero zaczęłam. Chyba nawet trenując w podstawówce nie byłam aż tak sumienna w treningach jak teraz :) No ale nie ukrywajmy chcę schudnąć :P

      Usuń
    2. Ja też chcę schudnąć. Po powrocie z Bożociałowego urlopu znów się biorę za siebie. U rodziny się nie da.

      Usuń
  2. Gratulacje osiągnięcia! Każdy dystans to pewnego rodzaju wyzwanie :)
    Chyba czas skońvczyć z leniuchowaniem :D

    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  3. super że puchar zdobyłaś i dałaś radę:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję!!!!! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś i ja pobiegam. Biegałam aktywnie przed porodami. Przebiegłam 6 maratonów i półmaraton, więc było dobrze. Obecnie niestety muszę jeszcze nad sobą popracować, by znów zacząć biegać. Najwcześniej mogę zacząć pewnie w lipcu, gdy rany po cesarce się zagoją. Tymczasem trzymam za Ciebie kciuki!!!
    Wszystkiego dobrego:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę powodzenia w takim razie! Czasami powroty są łatwiejsze niż nam się wydaję, mam nadzieję, że tak będzie u Ciebie i kiedyś spotkamy się na jakimś maratonie :D

      Usuń
  5. Gratuluję! Podziwiam każdego, kto ukończy podobny bieg, bo ja zawsze mogłam się popisać jedynie na sprinterskich dystansach, a dłuższe biegi były zupełnie nie dla mnie. Ten język na podłodze i bieg niczym dziki wieprz pojawia się u mnie już między 1 a 2 kilometrem ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Z kolei ja nigdy nie byłam dobra w sprintach.Za to miałam dobry finisz :D

      Usuń
  6. Wow, gratulacje! Mam kolegę, który dużo biega, chyba jeszcze w tym roku chce zaliczyć maraton (dotąd był lub były to półmaratony). Wielki ukłon, naprawdę. Mam kilka medali w ulicznych biegach, głównie za czasów dziecka. Rok temu biegałam trochę, teraz znów moja kondycja płacze. Chciałabym jakoś zacząć, ale jak... :(
    Pozdrawiam! KLIK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Też mam medale i puchary z lat szkolnych. Fajna pamiątka.Ale chyba dopiero te, które dostaje się nie za miejsca 1-3 tylko za ukończenie są dla mnie cenniejsze, bo mówią, że pokonałam nie innych a samą siebie. Kochana, musisz koniecznie zacząć, wbrew pozorom to nie takie trudne. Trzeba się przemóc raz, drugi, a potem będzie z górki :)

      Usuń