wtorek, 16 sierpnia 2016

I Zaniemyska Piętnastka



W sobotę zaliczyłam kolejny bieg. Kolejny w mojej okolicy, drugi w malowniczych lasach Zaniemyśla. Człowiek jak się zapali to co tydzień chciałby gdzieś wystartować, niestety ani czas ani stan portfela nie pozwalają na rzucenie się w szalony wir zawodów. Dlatego też postanowiłam, że przed maratonem nie ruszę tyłka dalej niż poza granice mojego powiatu.
 Pierwszy raz w Zaniemyślu wystartowałam w maju, a relację możecie przeczytać tutaj. Chodziły już wtedy pogłoski, że w okresie wakacyjnym grupa biegi.wlkp zorganizuje tutaj kolejną imprezę dla amatorów biegania.  Czekałam na jakiekolwiek oficjalne zapowiedzi, ale aż do połowy lipca w tym temacie cicho sza. No cóż, jakoś nie płakałabym gdyby bieg się nie odbył, ale fajnie byłoby przetestować swoje możliwości przed maratonem na nieco dłuższym dystansie. Na półmaraton żaden kusić się nie chciałam, bo jakoś ciężko mi już na samą myśl, że mogłabym pobiec gorzej niż przed 5 laty. Mimo regularnych treningów nie czuję się jeszcze na siłach, aby zmierzyć się z młodszą (i chudszą) wersją siebie (która do tego biegała baaardzo sporadycznie), bo nie potrafiłabym się pogodzić z ewentualną porażką.

Ale wróćmy do soboty. Kiedy zapisywałam się na bieg byłam bardzo podekscytowana. Bez wahania wybrałam dłuższy dystans (15 km), bo krótszy (7,5 km) to tak jak dla mnie taki dystans zupełnie z dupy. Z listą startową byłam na bieżąco i ciągle wydawało mi się, że jest przerażająco krótka. Na profilu facebookowym ciągle pojawiały się wpisy o różnych biegach, a ten zaniemyski był traktowany raczej po macoszemu. Odetchnęłam z ulgą gdy uczestników zaczęło przybywać, ale za to naszły mnie obawy - a co jak będę ostatnia. Wiem, że jest szerokie grono ludzi, które 15 km by nie przebiegło, ale jakoś zajęcie ostatniego miejsca (a już raz mi się to zdarzyło) w czymkolwiek no nie koniecznie jest miłym doświadczeniem.

W międzyczasie postanowiłam, że na bieg zapiszę także mojego Piotrka. Co prawda w momencie, w którym go zgłaszałam, nie potrafił jeszcze chodzić. Jednak przecież biegi dziecięce to zabawa, inne dzieciaki, coś nowego. Wydawało mi się to świetnym pomysłem. Zapomniałam dodać, że Piotruś nie biegł na 415 km, tylko na 200 m, bo przy okazji zorganizowano I Zaniemyskie Biegi Dziecięce.



Teraz sobie tak myślę, że rozpisałam się strasznie, a jeszcze nie przeszłam do konkretów....

Pogoda na szczęście dopisała. Mogę nawet powiedzieć, że była perfekcyjna. Ani za chłodno, ani za duszno. Pierwsze do boju ruszyły dzieciaki. Piotrek był oczywiście w najmłodszej kategorii, czyli dzieci z rocznika 2010 i młodsze. Z tego co mi wiadomo był też najmłodszym zawodnikiem. Zaraz po starcie, póki miał inne dzieciaki w zasięgu wzroku ochoczo dreptał za nimi. W pewnym momencie się jednak zbuntował i postanowił pójść w drugą stronę. No dobra, kawałek mama go przeniosła. Nikt nie widział :D. Kiedy znowu zobaczył mnóstwo ludzi, do tego owacje na stojąco, znowu radośnie zmierzał w kierunku mety. Medal bardzo mu się spodobał, od razu zaczął sprawdzać swoim skromnym uzębieniem czy to prawdziwe złoto.









Młody się spisał to przyszła i pora na mamę. Przed samym startem zorientowałam się, że nie wzięłam opaski do telefonu, a nie bardzo uśmiechało mi się trzymać komórkę w ręce. Czyli czekał mnie bieg w ciemno. Niby nic wielkiego, ale jednak nie lubię biegać bez możliwości kontroli czasu i dystansu. 

Wybiła w końcu godzina startu i ruszyliśmy na leśne dukty. Start był wspólny dla obu dystansów, a trasa obejmowała 7,5 km pętlę. Biegłam oczywiście na czuja, ok 2 km "podpięłam się" pod jedną kobitkę, której endomondo gadało dość głośno, ale przebiegłyśmy razem tylko 1 km. Nie wiem czy to ona zwolniła czy ja przyśpieszyłam. Miliony minut później zrównał się ze mną kolejny biegacz i znów przez pewien okres miałam towarzystwo. Miło czasami w trakcie biegu do kogoś papę otworzyć, dlatego zapytałam ile już za nami. Szczerze mówiąc liczyłam, że zbliżamy się do końca pierwszej pętli, niestety prawda była okrutna. Nie przekroczyliśmy jeszcze 5 km.  Niedaleko półmetka ja i 3 osoby przede mną zgubiliśmy trasę, po prostu nie zauważyliśmy oznaczenia mówiącego o nagłym skręcie. Na szczęście organizatorzy byli bardzo czujni i zawróciliśmy na właściwe tory. Wtedy też wyprzedziła mnie dziewczyna, ale akurat wiedziałam, że ona już kończy swój bieg, więc nie miałam zamiaru się ścigać. Na półmetku czekał na mnie mąż i Piotrek z żelem oraz kawałek dalej mama, która wspaniałomyślnie podała mi godzinę :D. Już wiedziałam, że biegnę zgodnie z planem. To z tych dobrych wiadomości. Z tych złych, okazało się, że nie mogę poradzić sobie z otwarciem żelu i praktycznie musiałam przejść do marszu. Do tego żel był grejfrutowy, bleeee. W tym czasie dogoniły mnie dwie babki, ale w końcu wcisnęłam w siebie to świństwo i ruszyłam przed siebie. Nieopodal stał ktoś z ekipy organizatora i podawał nam miejsca. Okazało się, że na tamten moment byłam 3! W głowie zakotłowało mi się od myśli, a na ogonie dwie kolejne biegaczki. Miałam szansę na podium, to dodało mi skrzydeł i postanowiłam przyśpieszyć. Do mety ciągle pozostawało mi jakieś 7 km, ale stwierdziłam, że co ma być to będzie. Nie pytajcie ile razy odwracała się żeby kontrolować sytuację. Dopiero na końcówce nie widziałam za sobą nikogo, ale na ostatniej prostej usłyszałam, że ktoś zbliża się do mnie w zawrotnym tempie. Na szczęście był to facet i już wiedziałam, że obronię 3 miejsce. Na mecie byłam padnięta, ale przeszczęśliwa. Z czase 1:23:57, w tempie 5:36/km pokonałam 15 km. W jednej chwili wróciły mi chęci do biegania, kolejnych treningów, których miewałam dość w ostatnim czasie.




Musieliśmy trochę jeszcze poczekać na dekorację, aż wszyscy ukończą bieg. Po puchar szłam z Piotrkiem na rękach. Świetne uczucie. A jaka satysfakcja.

Pod względem sportowej rywalizacji uważam ten bieg za bardzo udany. Niestety mam parę zastrzeżeń co do spraw organizacyjnych. Wpisowe było identyczne jak poprzednio. Sam bieg zdecydowanie trudniejszy. Posiłek regeneracyjny był bardzo ubogi. Ciasteczka, jakieś rodzynki na talerzykach, woda w kubeczkach. Wzięłam bebetka, którego zaraz porwał mi Piotrek. Dobrze, że miałam ze sobą banany, batony i Pepsi, bo byłam wykończona i głodna. Dodam, że poprzednim razem dla biegaczy były banany, drożdżówki, ciasto, wody w butelkach. Do tego nie podobał mi się system nagradzania dzieciaków.  W najmłodszej kategorii, w której de facto wystartowało najwięcej dzieciaków nie było przewidziane nagradzanie pierwszych trójek. W dwóch pozostałym owszem. Dzieci mojej przyjaciółki były w czołówce. Wiki 3 w swoim biegu, 2 z dziewczynek. Krzyś 5, 3 wśród chłopców. Krzysiek dostał wodę i paczkę ciastek. Wiki nie dostała nic. I weź tu teraz wytłumacz -letniemu dziecku dlaczego on dostał a ty nie. Jak można się łatwo domyślić skończyło się płaczem i histerią. Koniec końców ciastka zjadł mój Piotrek.




Mimo wszystko nie ma co narzekać. Nie jest to czołowa impreza biegowa w Polsce, nie ma co się nastawiać na wykwintną wyżerkę na mecie i stos nagród. Dobrze, że jest ktoś komu chce się organizować takie kameralne biegi. Bo one są potrzebne. Chociażby po to aby połechtać ego takich jak ja, którzy w dużych biegach masowych mogą tylko pomarzyć o stanięciu w pobliżu podium :D.

Piotrek ma swój pierwszy medal. Może za x lat zdobędzie inny, może nawet olimpijski?

6 komentarzy:

  1. Jak słodko! Jestem pod wrażeniem! :) melodylaniella.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś niezła! Gratuluję :-) Noi bieg dla dzieci - pierwszy raz słyszę o takim, ale pomysł dobry. Skoro od malucha uczą się kopać piłkę to i biegać mogą sie uczyć. Sama nie stratuję nigdzie, a w tym roku to i nawet dla siebie niewiele biegałam (problemy z zatokami utrudniały mi bieganie prawie od roku), ale mam dużo biegających znajomych i jedna z nich powiedziała, że wszystkie poważniejsze biegi, gdzie w grę wchodzą lepsze trofea, są obstawiane przez ciemnoskórych zawodników - oczywiście z nimi trudno jest wygrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem, głównie Kenijczycy ale też zza naszej wschodniej granicy przyjeżdżają zawodnicy, bo nie małe pieniądze można wygrać. Za wygranie chociażby poznańskiego maratonu jest nagroda 12000 zł - to sporo.

      Usuń
  3. Gratuluję!!! 15 km to naprawdę długi dystans i do tego w tak krótkim czasie!
    Fajne, że od małego zarażasz swojego synka pasją do biegania, to na pewno w przyszłości zaprocentuje. Przedostanie zdjęcie jest piękne! <3
    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. wow tyle km to dla mnie nie lada wyczyn gratuluję:)

    OdpowiedzUsuń
  5. 15 jeszcze nigdy nie zrobiłam ;(
    Wielkie gratulacje!!!

    OdpowiedzUsuń