niedziela, 21 sierpnia 2016

Nowe Zoo w Poznaniu


Korzystając z długiego weekendu postanowiliśmy sprawić naszemu Piotrkowi niespodziankę w postaci wyjazdu do zoo. Pomysł ten chodził nam po głowie już od początku lata, ale jakoś wcześniej nie było ku temu okazji. Sam wyjazd był dość spontaniczny, dzień wcześniej w końcu odbyła się I Zaniemyska Piętnastka, więc pierwotnie w planie było leniuchowanie po wyczerpującym biegu.
Pogoda dopisała także i tego dnia, więc w trakcie śniadania zdecydowaliśmy, że jedziemy.  Sama podróż minęła mi w uczuciu podekscytowania, w końcu to miała być pierwsza wizyta w zoo dla Piotrka. Byłam ciekawa jego reakcji, w głowie widziałam już jego roześmianą buzię... 

Jak to na dzień wolny przystało, w zoo pojawiły się tłumy zwiedzających. Na szczęście kolejka do kas tylko sprawiała wrażenie niekończącej się. Na wejściu ominęliśmy ogródek dziecięcy, postanawiając, że zostawimy go sobie na sam koniec.

Ruszamy, pierwszy przystanek foki. Tłum ludzi. Pokazuję Piotrkowi foczki, wymachuję rękoma, niestety młodego bardziej interesuje śmietnik stojący obok... No cóż, te foki to w sumie tak słabo widać, same łebki wystające z wody, no może nie widzi.

Kolejny punkt, woliera ptaków drapieżnych. Niestety "ptaszki" siedzą leniwie w najdalszych zakątkach. Trzeba mieć całkiem niezłe oko żeby je wypatrzyć. Piotrek zainteresowany dziećmi stojącymi obok.




Zwierzęta póki co niechętne do współpracy, siedzą schowane w zakamarkach. Nie chcą się pokazać Piotrkowi. 
Przełom następuje gdy drogę przebiegają nam kaczki i wodne ptactwo z nazwy mi nie znane. Ja oczywiście lecę z aparatem, a Piotrek? Cóż, bardziej zainteresowany zawartością mojej torebki :)



No dobra, kaczki są małe. Może potrzeba tu większych gabarytowo zwierząt. Niestety żyrafy widzimy tylko w oddali...


Ale za to nie zawodzą nas zeberki i strusie :)





Na które też Piotrek raczył ledwo co zerknąć, bo zbyt zajęty był zdejmowaniem swojego buta.


Chyba nikt nie będzie zdziwiony jeśli dodam, że grupa różowiutkich flamingów także nie zrobiła na nim większego wrażenia. No trudno, widocznie jeszcze nie jest miłośnikiem zwierząt. Co tu zrobić? Oczywiście kierować się do słynnego słoniarium. 





Po drodze znowu znajome kaczki. Małpki, którym zdecydowanie towarzystwo ludzi odpowiadało, a nawet swoimi wygłupami przykuły na kilka chwil uwagę Piotrka. Oraz moi faworyci, niedźwiedzie. Na ostatnim zdjęciu jest mały misiak i ... większy od niego pies. Bawili się jak starzy dobrzy przyjaciele. Piękny widok, ale oczywiście matka bardziej podekscytowana niż dziecko.

Wreszcie, po ponad 2 km marszu (w sumie co to 2 km, przy 15) dotarliśmy do głównej atrakcji poznańskiego zoo. Wcześniej obiło mi się o uszy, że słonie nie zawsze można tam zobaczyć. Na szczęście nam się udało.



Teoretycznie była to połowa naszej wycieczki. Niestety po parówie i pajdzie chleba Piotrek zaczął strasznie marudzić, nie mógł wysiedzieć w wózku. Drogę do wyjścia zatem pokonaliśmy w trzykrotnie krótszym czasie, omijając mnóstwo wybiegów, chociażby nosorożców.


Te dwie pannice za to musiały się ostro pokłócić, bo w życiu nie widziałam, żeby ktoś tak soczyście zapluł komuś w twarz (pysk).
 


Strasznie ubolewałam nad tym, że nie udało się zobaczyć wszystkiego. Z racji wózka nie weszliśmy także to pawilonów z motylami czy zwierzętami nocnymi. 

Podsumowując, kolejna wycieczka do zoo będzie dopiero wtedy kiedy Piotrek sam o nią poprosi :D

5 komentarzy:

  1. Zdjęcia wyszły Wam śliczne ;)
    Osobiście uwielbiam Zoo
    W Poznaniu nie byłam jeszcze
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Może Piotrka zoo zbytnio nie zafascynowało, ale za to Wy mieliście chyba sporo frajdy:)
    Zdjęcia super!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam zeszłej wiosny w ZOO i byłam strasznie zawiedziona, że wszystkie zwierzaki pochowały się gdzieś i wielu z nich nie miałam okazji zobaczyć;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń